19 gru 2008

StaŁosie!

No i proszę! Moje nadęte Alter Ego zgłosiło swojEgo bloga do konkursu. A ja tu cierpię na odlot - niestety Muzy. Jak odleciała, tak została. W autobusach cisza, jakby makiem zasiał. Nikt nic nikomu. Słowa nawet. Nie ma się do czego przyssać. To przez tę pogodę. Na pewno! Niech no tylko przyjdzie wiosna!

Tymczasem leżę na lewym boku.

A łosie robią: Mu-huu, mu-huu-huu.... Ale tylko kanadyjskie, z okolic Dolbeau. "Thar she blows!" - to prawdopodobnie o jednym z nich pisał Moby Dick, autor książki Captain Ahab.

10 gru 2008

Lato wszędzie, alleluja!

Przeczytałem właśnie artykuł poświęcony odwiecznej problematyce datowania wydarzeń historycznych i mitycznych. Według australijskich astronomów – używających niezwykle skomplikowanego oprogramowania do obliczenia niezwykle skomplikowanych danych, związanych z niezwykle skomplikowanym problemem datowania narodzin Jezusa (bo przecież nie ma możliwości przebadać szczątków metodą węglową) - a zatem, według tychże uczonych, Jezus narodził się w czerwcu! I co my na to?

Niby nic wielkiego - zbliżające się Boże Narodzenie (jak każde poprzednie) jest tak naprawdę symbolicznie ujęte w ramy czasowe. Przyznam, że mnie ten okres pasuje jak ulał. Abstrahując od wymowy religijnej tego wydarzenia, wejście w zimę w tak ciepłym i kolorowym klimacie podnosi na duchu: Nie będzie szaro! Nie będzie zbyt zimno! Damy radę! (abstrahuję w tym momencie od tego, że to wcale nie musi być prawda - może być szaro, zbyt zimno i nie damy rady).

A w czerwcu? Jak wtedy wyglądałaby choinka?!

3 gru 2008

Strumień świadmości


Cześć Tomek!

Usłyszałem te słowa idąc któregoś ranka przez Starówkę do szkoły. Nie to, żebym usłyszał je pierwszy czy ostatni raz w życiu. Ale pierwszy raz w życiu usłyszałem je od żulika, którego nie kojarzyłem, a który ok. 7 rano z kolegami obalał flaszkę w bramie. To było miłe. Byłem swój.

Kiedy na studiach kolega przyszedł na zajęcia z plastrem na nosie strasząc wszystkich opowieściami o tym, jak niebezpieczna jest lubelska Starówka, musiałem udawać, że nie chce mi się śmiać. Kto idzie na Starówkę i próbuje się bić z mieszkańcem, ten powinien się cieszyć, że ma złamany tylko nos.

Tak na marginesie - kolega był bardzo sympatyczny. A najbardziej lubiłem kiedy przybierał pozę zadziornego kurczaka i wygłaszał tekst: Are you talking to me? Are you talking to me? Widziałem w nim mafiosa z jakiegoś gangsterskiego filmu. Po prostu istne Włochy! Może niekoniecznie te na południu Europy, raczej te, do których na wakacje się zwykle nie jeździ. Te pod wioską na północ od Lublina.

A propos Włochów. Mój brat, gdy był jeszcze całkiem małym bratem, oglądał z nami, w gronie rodzinnym, mistrzostwa świata w piłce nożnej i był zdziwiony, że Włochy grają w piłkę. Zadał całkiem rozsądne w tej sytuacji pytanie: Te z głowy? W sumie czemu nie?! Gdy piłkarz główkuje... Ja tam lubię Włochy. Sam mam ciemne i bez łupieżu. Nie wiem co oznacza pół-długie? Na szczęście moje są ewidentnie krótkie.

Wszystko dzięki formule 3 w 1. I nie chodzi wcale o łóżko. Ibisz coś wie na ten temat. Ibisz, święty ptak szklanego ekranu.

28 lis 2008

LPUuu...!

Starzeję się, lub po prostu nie jestem w formie. Nie nadążam. A może...? Nie, to niemożliwe, nie mógł jechać tak szybko, że nie zdążyłem zauważyć nawet jednej cyfry na rejestracji. Przecież miał czerwone. Niestety, kiedy się mocno skoncentrowałem prawie usłyszałem, jak kierowca wdusza pedał gazu tak natrętnie, że ten trze o asfalt. Pęd powietrza sprawił, że samochód przejeżdżając przede mną przybrał postać wielkiego, czerwonego, walącego po oczach: FUCK YOU!

Nie ma rady na idiotów, dla których przejście dla pieszych stanowi niemal sportowe wyzwanie: Zdążyłem! Zmieściłem się! Zaliczone! Niestety bramka, w którą z uporem młota pneumatycznego starają się wbić swoje małe móżdżki schowane za twardą maską składa się ze słupków. Pierwszym z nich jest slup z czerwonym światłem, zaś drugim przechodzeń. Ten drugi element jest o wiele bardziej interesujący, ponieważ się porusza i zapewne z tego powodu kierowcy tak trudno go zauważyć - jest za szybki... To prawdziwe WYZWANIE!

27 lis 2008

Inicjacja w "dwudziestce"

Miały najwyżej 14 lat, choć makijaż jednej z nich mógł łudzić i postarzał ją o jakieś 2 miesiące. Nie bardzo słuchałem - naprawdę starałem się nie słuchać. Nie udało mi się jednak naciągnąć na łeb maski błogiej nieświadomości:
- Ja swoją cnotę straciłam...
- Co?
- Ja swoją cnotę straciłam, ale byłam wtedy pijana...
- Hehehe...
- Hehehe...

Później naprawdę całym sobą starałem się nie słuchać. Z pewnością strzępki rozmów, które do mnie docierały nie nadają się do przytaczania (a jeśli już, to raczej do przytłaczania).

Choć, przyznać muszę, w całej tej historii są pozytywy - ale byłam wtedy pijana - można by rozwinąć: więc się nie liczy...

26 lis 2008

Kaaczyszwili na krańcu świata


No i stało się.

Strzały na granicy. Naszej granicy, bo przecież blisko strzałów znajdował się nasz prezydent. Kiedy o zajściu usłyszałem po raz pierwszy, odruchowo zacząłem się zastanawiać czy mamy jakiegoś sensownego kandydata na głowę...

Nie, nie, nie! Szybko wybiłem sobie z głowy tę myśl, ponieważ dotarło do mnie, że to musiały być strzały na wiwat! W końcu głowa najpotężniejszego sprzymierzeńca Gruzji łaskawie złożyła wizytę w sercu... Hmm, to przesada...

Wątpliwości rozwiał mój ulubieniec z pasjonującą fryzurą, pan Kamiński, który posiada dar mówienia językami (albo rozumienia ich, a może i to, i to)! Otóż, zarówno on, jak i pan Saakaszwili, który (to zdumiewające!) zna język rosyjski, rozpoznali, że to był język... rosyjski! Niepodważalny dowód na to, że to byli...Rosjanie! Mój podziw wzrósł do rozmiarów pana Kamińskiego, gdy ten wyznał skromnie, iż rozpoznał akcent, który był... rosyjski!

To godna najwyższego uznania umiejętność. Pewnie z tego powodu, Saakaszwili wysiadł uśmiechnięty z samochodu, gdy padły pierwsze strzały. Kamiński też wysiadł i ruszył w kierunku samochodu prezydenta, żeby mu przetłumaczyć słowa Rosjan:

Witamy serdecznie na check poincie! Zaliczysz Lechu jeszcze dwa i zdobędziesz sprawność Przyjaciela Gruzji. Powodzenia w dalszej części rajdu, towarzyszu! (salwa na wiwat)

Pan Kamiński z radością powrócił do samochodu i zadumał się nad tym, jakie zawieruchy dziejowe spowodowały, że w pobliżu granicy z Rosją i sprzyjającymi jej republikami, Gruzini nie mówią ładnie po rosyjsku.

My w Polsce nie mamy takich problemów. Na szczęście...

PS. Poszłem se. Bende za pare dni.

19 lis 2008

Wziełem Tartara

No i kolega nieświadomie załatwił sobie towarzystwo Tantala, Syzyfa oraz kilku innych, może mniej znanych postaci. I dobrze! Za taki język się należy... A myśli biedaczysko, że zamówił coś do przekąszenia...

Ciekawy dzień. Dzisiaj, po długiej przerwie, widziałem skonsternowanego Bazyla. To stworzenie mogłoby nosić dumne imię Boją Się Nawet Jego Miauknięć, na wzór Tasunkakokipapi - Boją Się Nawet Jego Koni, Indianina z plemienia Oglala Lakota. Imię, które mówi samo za swego właściciela. Nieraz patrzył w spieniony pysk śmierci i odwracał się do niego tyłem. Uciekając jedynie w ostateczności, gdy go zaskoczono. Dziś siedział na podwórku, gdzie jego uszu dobiegał płaczliwy szczek dwóch pekińczyków-histeryków. Jednak nie to okazało się dla niego problematyczne.

KICI, KICI, KICI!!! - wołała sykliwie gimnazjalistka. Było to coś, pomiędzy zaproszeniem przez kata, skazanego na szafot, a czystym i niewinnym pragnieniem pogłaskania po grzbiecie maczetą. Słowa, które winny brzmieć łagodnie i wabiąco, miały w sobie wdzięk szarżującego hipopotama. To była magia w najczystszym wydaniu - im mocniej i pewniej, tym skuteczniej! To były słowa, wypowiedziane w taki sposób, że prawie widziałem, jak zaplatają supeł na szyi Bazyla i ciągną go w kierunku rzucającej zaklęcia postaci..

Na szczęście, stary wyjadacz zerwał się z tego postronka i pobiegł w innym kierunku. Co za ulga!

Tasunkakokipapi. Dla Indian znaczenie jego imienia było oczywiste. Biali, którzy nigdy nie mieli problemów z uczeniem się obcych języków, lecz nie od Obcych, a od swoich, którzy nauczyli się od Obcych, bo nie mieli wyjścia - jak boli, to dobrze jest umieć to wyrazić, prawda?

W każdym razie - biali, którzy wcześniej nie mieli styczności z owym wojownikiem tłumaczyli jego imię, jako Młodzieniec Który Obawia Się Swoich Koni. I zazwyczaj żyli w tym przekonaniu do momentu, gdy ujrzeli jego konie, a co często było ostatnim widokiem w ich życiu...

15 lis 2008

Miriam Makeba, dziś Twój pogrzeb


Niezwykle pozytywna energia. Zawsze, gdy słyszę Twoje Pata Pata, dreszcz przechodzi mi wzdłuż kręgosłupa i odczuwam dziwne drgania mięśni między łopatkami. Spoczywaj w pokoju!

9 lis 2008

Szachy

Biała tyłem do kierunku jazdy. Czarna przodem. Stop. Ruch na wejściu - czarna opuszcza miejsce, biała zajmuje miejsce opuszczone przez czarną. Przewaga. Biała nieruchomo tkwi, inna czarna szykuje się do ruchu. Opuszcza miejsce przodem i zajmuje stojące na brzegu. Kolejna biała przesuwa się do przodu. Jej ruch. Zdobywa pole, ale czarne się nie poddają. Więcej siedzących przodem niż tych białych. Kiedy opuszczam autobus sytuacja wygląda na patową.

8 lis 2008

Ponury Kosiarz i takie tam

Dziś spojrzałem w oczy śmierci - i nie chodzi wcale o to, że jechałem MPK... - na szczęście ona nie zwróciła na mnie uwagi. Właściwie, bardziej wyglądało mi to na Ponurego Kosiarza. W zasadzie, to nie do końca ponurego. Sprawiał raczej wrażenie trochę nieobecnego.

Ale kosę miał długą! Co prawda nie miała ostrza a wierzchołek styliska owinięty był czarnym (trupim?) workiem, ale cóż znaczy taki szczegół? Początkowo nabrałem podejrzeń dość oczywistych w tej sytuacji - MPK, Ponury Kosiarz... Albo kraksa, albo kontrola. Ogólnie rzecz biorąc, każda z alternatyw miała pewne skazy.

Odetchnąłem z ulgą, gdy wysiadł. Jednak w drugim autobusie przekonałem się, że Najbardziej Ponury Kosiarz, to nic w porównaniu do Najbardziej Stęchłego Pijaczka, który (o zgrozo!) z całego autobusu mnie upatrzył na ofiarę swego towarzystwa. Nie powiem, był uprzejmy, wychuchał cichutko i z wyraźnym bólem pytanie, czy może... Niestety, nie dosłyszałem i dodatkowo desperacko poszukiwałem ostatnich cząstek w miarę strawnego powietrza. Na próżno. Myślę, że jeśli miał w domu karaluchy, to już nie ma. Ponoć te stworzenia przetrwają wszystko, nawet ludzi i ich jądrowe wybuchy. Wierzcie mi - to bzdura! A jeśli, jakimś cudem, udała im się ta sztuka, to należy im się Order Orła Białego, za męstwo i sam fakt przetrwania.

Na szczęście i ten człowiek opuścił pojazd. Na nieszczęście nie całkiem... Zastanawiałem się czy nie powinienem gdzieś zadzwonić - po kogoś kto się zna. Można by pobrać od niego materiał na surowicę czy coś w tym stylu. Dla dobra nauki chociażby...

Na szczęście na dworze świeci słońce, jest ciepło i przyjemnie. Za cztery godziny powrót...

5 lis 2008

Rabarbarack Obama - głosy poparcia


*
Panie Drogi,
Gratuluję. Alleluja i do przodu! Siać, siać, i jeszcze raz siać! Prosze zameldować Ojcu Dyrektorowi Wszechmogącemu, Wszystkowiedzącemu i Wszystkomającemu wykonanie zadania, bo jak nie, to nie poprze. Ale myślę, że poprzestańmy na tym co jest - nie wiem jaki Pan ma program (wystarczy mi, że nie Rozmowy Niedokończone) i kierowałem się czystą sympatią. Niestety, mogłem tylko trzymać kciuki za Pana - moja maszyna do głosowania się popsuła, a nie chciałem utrącać jej szyjki. Papatki!

Józek Wieprz ze Szczecina

*
Panie Prezydencie,
Wybory oglądałem. W duchu jestem za McKainem, ale od początku miałem obamy, co do wyniku tych wyborów. Jestem z Juta, ale obecnie mieszkam w Teksasach u żony. Jestem czystej krwi Polakiem, więc nie jest dla mnie problemem głosowanie na Pana, bo mamy Rogera Pareiro z czarnego Lądu, czyli Brazylii.
Kocham Pana, Panie Prezydencie, a pod choinkę chciałbym nowe prześcieradło.

Ps. Musze kończyć. Niewygodnie się pisze w kapturze.

Heniek z Juta.

*
Kochany Panie Buracku Obambo
Rzekł nasz Pan, oddaj cesarzowi co cesarskie, Bogu co boskie. Biorąc pod uwagę, żem prosta kobita, niewiele mi zostało po tym podziale. Tako rzekł filozof Rulon z Celofanu: co sobie zostawisz, to sobie zostawisz - zgodnie z tą myślą zostawiam sobie głos. Ale o Tobie myślę ciepło przy pieleniu ogródka...

Dziołcha z Targówka

***
Autor bloga nie bierze odpowiedzialności za przytoczone tu przykłady poparcia dla nowego prezydenta USA, który (((( ))))* budzi jego powierzchowną sympatię.

______________
*nawiasem mówiąc

28 paź 2008

Teraz oni

Może dlatego, że zasypiałem z powodu nieprzespanej nocy i dziwacznej choroby. A może spojrzenie w zmęczone oczęta Stefana Niesiołowskiego w programie Teraz My, wywołało efekt hipnotyczny tak, by na głos M. Kamińskiego dostać odruchu niechęci, żeby nie rzec wymiotnego.

Może nieładnie i niemądrze jest ulegać stereotypom. Co, tam! Z pewnością jest to głupota! A zatem, byłem wczoraj głupcem, gdyż uległem stereotypowi małego zakompleksionego grubaska, który swojej atrakcyjności poszukuje w nadmiernej ekspresji werbalnej. I trzęsie się; i rozbieganym wzrokiem szuka poparcia wśród widowni dla głoszonych przez siebie niewątpliwie światłych tez; i bryluje - we własnym mniemaniu - i w moim, biorąc pod uwagę okulary.

A mnie się podoba najbardziej jego zawadiacka czuprynka. Nawet, jeśli jej nie ma. A może jest, ale ten żel... A może nie żel. Mniejsza z tym.

18 paź 2008

Lublin - Warszawa

Gość przede mną zaznaczył swoje terytorium, kładąc plecak na siedzeniu. Rozpoznał jakąś kobietę siedzącą z przodu, więc podchodzi się przywitać. Pani Doktor, z którą miał zajęcia odwraca się nagle, kiedy jakiś głos nad jej ramieniem mówi:
- Dzień dobry, pani doktor!
- A, dzień dobry! Dokąd pan jedzie?
- Do Warszawy.

No, tak. Wszyscy w busie najwyraźniej odetchnęli, kiedy okazało się, że padła taka odpowiedź, jakiej oczekiwali. Oznacza to, że wsiedli do właściwego pojazdu. Co więcej, prawdopodobnie nie będzie porwania, skoro i tak jedzie do Warszawy.

Myślę jednak, że za tym pytaniem kryło się coś więcej, niż chęć przekonania się pani doktor, czy w porannym roztargnieniu wypatrzyła odpowiedniego przewoźnika. Moim zdaniem, chodziło raczej o sygnał dla natręta:
- Zjeżdżaj gnojku! Nie zadawaj mi pytań bez ostrzeżenia tuż nad ramieniem o 7 rano. Jadę do stolicy się zabawić, więc jestem incognito, nie widziałeś mnie!

Samolot dla prezydenta

Samolot należy mu się, jak psu zupa - Pani Jakubiak (PIS)
I co by tu można powiedzieć? Albo pani Jakubiak nigdy psa nie miała albo współczuję psu. Szczególnie, jeśli miała na myśli pomidorową albo ogórkową.

15 paź 2008

Ęteligęcja kierowcy 11 (12.48, 15.10.2008)


Wyobraźcie sobie sytuację:

Biegnę na autobus. Akurat wychodząc z budynku widzę, że podjeżdża na przystanek. Biegnę przez błoto, ślizgam się, ale nie daję za wygraną. Następna 11 będzie dopiero za pół godziny, więc nie ma szans żebym się spóźnił na tę, którą mam na wyciągnięcie ręki... lub wyciągnięcie się w błocie, jeśli tak dalej pójdzie!

Udało się. Stoję w autobusie a przez tylną szybę widzę, że na przystanek podjeżdża 11. Nie szkodzi. Wsiadłem do 1 ale i tak mam do przejechania tylko jeden przystanek, bo muszę się przesiąść do 10 na Mełgiewskiej.

Ruszamy. Ruszamy. Ruuuszamy z wielkim chrzęstem, zgrzytem, piłowaniem i zdzieraniem silnikowego gardła. Udało się przejechać jakieś 15 metrów, po czym kierowca wyłączył silnik rozkładając bezsilnie ramiona. Pomiędzy zgaszeniem maszyny, rozłożeniem ramion i otwarciem drzwi minęło naprawdę niewiele czasu. Wystarczająco jednak, by kierowca 11 zauważył co się dzieje. Jakby nie było, musiał nas na środku jezdni ominąć. I pojechać trasą, która jest również trasą 1 na tym odcinku.

I w tym problem. Ominął i pojechał a grupa ok. 15 osób, w której znajdowali się ludzie starsi, z wózkami z dziećmi oraz moja skromna osoba, musiała zasuwać na piechotę na następny przystanek. Było mokro, a po drodze nawet śladu chodnika. Jedyny wybór: asfalt albo błotna mamałyga.

Przychodzą mi do głowy przykłady zachowań z jakimi miałem do czynienia w innych częściach świata. A właściwie kontr-zachowań, ponieważ były diametralnie różne od tego, jakim uraczył nas wczoraj kierowca 11. Ale do świata jeszcze nam daleko.

Jeśli chcecie przeżyć niezapomniane chwile z lubelskim MPK odwiedźcie krańce Lublina i czekajcie. Coś was spotka niechybnie. A reszcie, podobnie jak sobie życzę: niech nas broni przed obcą inteligencją MPK Matka Boska Zoknakioska!

Terroryzm o 7 rano

To było mgnienie oka. Wyjrzałem szybko za okno autobusu w poszukiwaniu jakiejś wskazówki. Nie było żadnej. No cóż, pomyślałem, więc jednak. Kobieta stojąca obok mnie zwrócona była w stronę szyby wykonując dyskretnie znak krzyża. Gdyby nie to, w ogóle nie zwróciłbym uwagi, ale teraz przez głowę przelatują mi tysiące myśli. Ciekawe, że o 7 rano zacięte miny pasażerów przywodzą na myśl tylko jedno - terroryści!

Pewnie zaraz wyda okrzyk "Dobry Boże!" albo "Allahu Akbar!" i będzie po wszystkim. Właściwie wygląda mi na taką, co to się mocno zastanawia, jaki jest dźwięk jednej wybuchającej laski dynamitu. Gość za nią, podobnie jak ja patrzy w przerażeniu. Jest taki, jakby trochę odrętwiały. Czy nie powinien, dla dobra nas wszystkich, rzucić się na nią i spróbować przyblokować jej rąk? Może miałby szczęście i nie zdążyłaby wyciągnąć maczety? Swoją drogą, zastanawiam się nad podobieństwem terminów maczeta i meczet...

Potencjalna wyznawczyni Wielkiego Dymiącego Czegoś, chyba jednak sama ma wątpliwości. Może chodzi o to, że o tak barbarzyńskiej porze i na tak zatłoczonych ulicach, nikt by nawet nie dostrzegł jakiegoś tam wybuchającego autobusu.

W tym momencie dostrzegam kobietę siedzącą naprzeciw mnie. Właśnie wyciąga z torebki paczkę zielonych gum Orbit bez cukru. Jej mina jednak, zamiast przywodzić na myśl orzeźwiający smak mięty o poranku, świadczy raczej o sadystycznych skłonnościach żującej. Przymulony wzrok (lub raczej przymullony, żeby rozwiać wątpliwości, o co mi chodzi) wbity beznamiętnie w szybę raczej niż w coś poza nią. Generalnie kobieta sprawia wrażenie, jakby żuła plastik. I wcale nie chodzi mi o coś w rodzaju klocka lego.

Kiedy już przekonałem sam siebie, że mój umysł urządził sobie niewinną wycieczkę w absurd oniryzmu, zdałem sobie sprawę, że kobieta wykonująca wcześniej znak krzyża usiadła obok kobiety żującej plastik. W sposób perfekcyjny pozują wzajemną nieznajomość. Ta od krzyża umiejscowiła się tak, by być plecami zwróconą do swojej towarzyszki! To ostatecznie utwierdziło mnie w przekonaniu, że czas wysiadać.


No i jeszcze to, że gdybym pojechał dalej musiałbym zasuwać z powrotem kilkaset metrów, żeby wsiąść do drugiego autobusu.

13 paź 2008

Księga życia

Jeśli życie jest księgą, czytaj ją, póki możesz. Nie zostawiaj stron na potem, bo potem może nigdy nie nastąpić.
Pete McCarthy, Bar McCarthy'ego

3 paź 2008

Hit na dziś


- Czeeeść! Stary, no mówię ci! - hałaśliwy śmiech - chyba chodziło o to, by każdy w autobusie skupił się na następującym wyznaniu: Nooo, łiskacz... Nie pytaj jaki... 0,7...(rechot)
- Jack Daniels, Johnny Walker... (rechot) Dark Whisky. Whisky to taki bimber, czyli jest dobra! (rechot) - Odniosłem wrażenie, że owa wyliczanka była czymś pomiędzy zgadywanką, co też mogło być pite przez kolegę, tudzież zabiegiem uświadamiającym współpasażerom, że z nie byle znawcami trunków mają do czynienia.
- Nie pytaj jaka! (rechot) 0,7 człowieku! Czekaj, to Nikola (kolega - dopisek mój) dzwoni... No, szto? Zaraz u ciebie budu! To Nikola. No, to cześć!
- Cześć!

Tu historia się zakończyła. Szkoda, z chęcią posłuchałbym dalszego ciągu wywodów tak znamiennych kiperów. Może przypomnieliby sobie jeszcze jakąś markę, którą można by uraczyć współjadących?

Ważne, że to taki bimber. Przynajmniej nie jesteśmy już głąbami i wiemy, co i jak...

26 wrz 2008

Honor Uratowany, czyli ó


Autobus. Miejsce naprzeciw mnie zajmuje jakaś dziewczyna, po drugiej stronie autobusu (tzn. obok nas) siadają jej koleżanka i kolega. Dziewczyna z naprzeciwka pisze sms. Kończy, po czym podaje koleżance telefon z pytaniem, czy dobrze napisała współczesny, że z kreską...

Koleżanka z kolegą w skupieniu odczytują treść wiadomości, próbując najwyraźniej z kontekstu wywnioskować czy użycie w tym miejscu ó jest wystarczająco uzasadnione.

- Nooo... eee... ee..
- Dobrze?
- Eee - widać, że bidulki męczą się niezmiernie. Przez moment przyszło mi do głowy, żeby im powiedzieć, ale obawiałem się, że wybuchnę śmiechem. Wyglądali naprawdę nieporadnie.

- Echee...
- Czyli dobrze? To wysyłam.

Jak powiedziała, tak zrobiła. Kiedy już było po fakcie, milczący do tej pory kolega rzucił ironicznie do autorki nieszczęsnej wiadomości:
- Ty to bystra jesteś, jak woda w klozecie!

Widać było, że jest dumny... Przynajmniej tutaj miał pewność, że nie popełnił błędu.

11 wrz 2008

Myśl prze-myślana

Antystenes z Aten powiedział ponoć:
"Za obce uważaj wszystko, co złe."

Mam wrażenie, że dziś rada starożytnego filozofa funkcjonuje w nieco innej postaci...

Diogenes z Synopy natomiast uważał, że "większość ludzi jest pozbawiona rozumu, że o różnicy stanowi dla nich jeden palec: jeżeli ktoś idzie z wyciągniętym palcem środkowym, uchodzi za szaleńca, a jeżeli z wyciągniętym palcem wskazującym, za szaleńca nie uchodzi" (Diogenes Laertios, Żywoty i poglądy słynnych filozofów).

Ciekawe, prawda? Zatrważające ilu mamy w kraju szaleńców...

1 wrz 2008

Bajka, czyli nie ma mody na pustyni.


Moi drodzy,

Czy słyszeliście kiedyś o pustelniku Hipppopotamusie? Żył sobie w pokoju, nie wadząc nikomu na pustyni (no, na pustyni nie mogło być inaczej, zwłaszcza kiedy się było pustelnikiem z własnym pokojem). Żył tym, co znalazł lub tym, co znalazło jego, ale nie było dość sprytne, by znów go zgubić zanim zauważy, że to coś go znalazło. Hippopotamus był potomkiem wielkiego władcy Kazuara Wielkiego - już z racji imienia nie mógł być małym władcą, zresztą czy słyszał ktoś kiedyś o małych przywódcach...? A może przydomek nadano mu później? Nieważne.

Otóż zdarzyło się pewnego razu, że nasz pustelnik został nawiedzony w swej lepiance pośród wielkiej pustyni przez dwóch egipskich turystów, którzy zrobili sobie krótką przerwę w łupieniu okolicznych państewek i wiosek (okolicznych w dużym przybliżeniu.... bardzo dużym...). Ujrzeli go tak, jak go stworzył bóg, tzn. któryś z bogów, bo z pewnością zarówno pustelnik jak i jego goście mieli na ten temat odmienne opinie. Jedynym przyodziewkiem było coś w rodzaju kasku z piasku, który ze względu na swą niezbyt zwięzłą strukturę musiał być co chwilę zakładany na głowę na nowo.

W każdym razie, gdy go tylko ujrzeli wybuchnęli gromkim śmiechem wytykając palcami! Nie wzburzyło to jednakże krwi Hippopotamusa. Nic nie robiąc sobie z ich niestosownego zachowania odrzekł: Nie ma! Nie ma mody na pustyni! I również wybuchł śmiechem. Język gości i pustelnika zdecydowanie się różnił. Jednak Hippopotamus będąc jeszcze młodym, ciekawym świata pasterzem pociągnął kilku wędrowców za język a uczył się łatwo, Egipcjanie zaś w trakcie zwiedzania innych, zazwyczaj mniejszych państewek, które dziwnym trafem teraz były egipskie, również liznęli kilka dialektów. Nie dziwne zatem, że co nieco zrozumieli ze słów naszego bohatera. Do dziś świat zna efekt owego słynnego nieporozumienia w wyrażeniu: nie ma, nie ma wody na pustyni.

Wracając do opowieści - jakiś, niezbyt długi czas potem owi turyści z Egiptu napotkali na swoim szlaku innych turystów. Przekonali się wtedy, podczas gdy tamci ściągali z nich oraz kilku tysięcy ich towarzyszy wyprawy, co tylko dało się ściągnąć, że jednak moda na pustyni jest dość istotna.

Patrząc na nich można było się uśmiać. Stali oraz leżeli tak, jak ich bogowie stworzyli. Z małym wyjątkiem. Tamci nie zabrali im bamboszy, ze względu na to, że były zupełnie nieprzydatne na pustyni.

Ale skąd niby Egipcjanie mieli o tym wiedzieć...

Drogi czytelniku, jak każda bajka tak i ta posiada swój morał. Zapewne przez twoją głowę galopuje teraz stado zaślinionych baktrianów szukając sensu... A morał może być tylko jeden: Spieszmy się chronić nosorożce - tak szybko odchodzą!

29 sie 2008

Miecze, czyli Grunwald alternatywny

- Jagiełło! Miecze nagie przynieśliśmy!
- Co?
- Miecze... Nagie!
- Po kiego? Schowajcie je zanim ktoś was zobaczy!
- ... Nie żartuj sobie, Jagiełło, w tak podniosłej chwili.
- Chwila może i podniosła, ale miecze, z tego co widzę, już opadły...
- Jak śmiesz?! Wyzywamy was...
- My się nie obrażamy.
- ... do walki!
- Aaa, to... Hmm, najbliższy termin... No myślę, że za dwa tygodnie...
- Cooo? Co ty pleciesz? My tu wojskiem stoi... jesteśmy! O, tam! Na błoniach.
- Mówi się: na koniach. Ale przecież nie będę was polskiej mowy uczył.
- Jagiełło, dziś ruszycie do walki.
- Dziś nie da rady, chcecie żeby dzieci patrzyły jak się ich ojcowie naparzają? To niewychowawcze.
- A niech sobie... Zaraz, jakie dzieci??
- No dzieci... Nasze. Wiecie, ojciec rusza na długą wyprawę... Zabraliśmy dzieciaki na obóz. Niech trochę pooddychają świeżym powietrzem.
- ... Chryste...
- To miłe, naprawdę, ale wystarczy: królu...
- To nie do ciebie! Kiedy dzieciaki wracają do domów?
- No za tydzień.
- Mówiłeś, że za dwa!
- A, bo za dwa to żony... Może....
- Żony?? To wy, hahahaha, Polaczki żony bierzecie na wojnę? Może za was mają walczyć?
- Ty zakonny, to nie zrozumiesz... Spróbuj wyjść z domu na wojnę... Wciąż tylko słyszysz: "Jasne! Ja znam te wasze wojny! Łajdaczyć się jedziesz z koleżkami! Po moim trupie!" To co mieliśmy zrobić? Wzięliśmy je ze sobą - przekonają się na własne oczy.
- Dobrze. Za dwa tygodnie...
- Zapowiadali deszcze...
- Że co?
- W przyszłym tygodniu. Deszcze i burze.
- ...
- Możemy wam podesłać jakieś namioty, jak dzieciaki wyjadą.
- To miłe...
- Ale to będzie kosztować...
- No, tak. Mogłem się po was tego spodziewać. Czego chcecie w zamian?
- Powiedzmy, że te dwa miecze i jakieś pokrowce na nie, żeby bidulki takie nagie nie sterczały.. Hahahahaha!!!!

27 sie 2008

Tłumozwieracze

Czy zastanawialiście się kiedyś, dlaczego tak często widzicie te same osoby na tych samych przystankach? Stojąc dziś na przystanku snułem sobie taką oto refleksję.

Podejrzewam, że umiejętność spostrzegania tego rodzaju osób przychodzi sama, ale po dłuższym czasie. Nagle zaczyna docierać do waszej świadomości informacja: kurczę, ja tę osobę widuję codziennie! Wkrótce okazuje się, iż takich osób jest więcej. Każdy przystanek ma swoje własne, charakterystyczne tylko dla niego. Podejrzewam, że działają w jakiś, nie do końca jasny sposób, co sprowadza się do tego, że na tym przystanku, wokół nich przystają ludzie przypadkowi. I czekają.

To muszą być skupiacze, bo w innym przypadku nikt przy zdrowych zmysłach, nie stałby przecież na przystanku, podczas gdy wczesnoranne słońce rzuca wspaniałe światło na ulice, gdy niebo poraża swoim błękitem. Nikt o sprawnie funkcjonującym umyśle nie stałby, jak kołek, wokół podrapanej i potłuczonej wiaty, pośród zasp petów i innych śmieci, lecz ruszyłby w drogę nucąc pod nosem "iść, ciągle iść, w stronę słońca"!

A ja? No cóż, ja mam daleko...

P.S. Nie jestem do końca pewien, ale w autobusach też ich chyba widuję... Muszę to sprawdzić.

Odpowiedź?

- Palisz?
- Czasem.
- Ja zapałkami.

25 sie 2008

Cisssza

Dziś w autobusie było cicho. Jak nigdy. Nikt do nikogo nic nie mówił. Ciekawe zjawisko, zupełnie jakby wszystkim w jednym momencie odjęło mowę. Czasem marzę o tym, żeby była cisza, ale dziś uderzyło to we mnie młotem!

Może dlatego, że była 7 rano?

22 sie 2008

Nie dostanie pan więcej gofra!

Bądź tu człowieku mądry, nie ściągaj filmów i nie jedz gofrów!

A co wspólnego mają gofry z filmami? Bardzo dużo. Na przykład, wczoraj dostałem gofra a był on dobry - z bitą śmietaną, kakao i rodzynkami. Parę osób w ramach kółka sąsiedzkiego taki prezent nam zrobiło.

Dzisiaj, wczesnym popołudniem przypuszczono na mnie nagły atak:
- Ciocia prosi żeby ściągnął pan trzeci sezon "Skazanego na śmierć" - bezpośrednio, bezceremonialnie, między oczy.
- To piractwo. Nie można ściągać filmów - odpowiedziałem zgodnie z prawdą, choć niezbyt błyskotliwie.
- Ale to nie dla mnie tylko dla cioci - przyznam, że chłopak użył dość interesująco nonsensownego argumentu.
Opowiedziałem w jedyny sposób jaki przyszedł mi do głowy: No i co?

Po problemie? Nic bardziej mylnego. Minęło może pół godziny, gdy przyszła ciocia we własnej osobie:

- Mam do pana prośbę. Trzeba mi ściągnąć film. - "prośba" i "trzeba" jednym tchem, coś mi tu nie grało...
- Nie mogę. To piractwo - chyba już, kiedyś o tym wspominałem...
- Dlaczego? Tylko "Skazanego na śmierć" trzeci sezon. Niech pan ściągnie mi ten film - ciocia nie dawała za wygraną.
- Nie da rady. To byłoby piractwo, więc nie ma takiej możliwości.
- Ojej... Nie dostanie pan więcej gofra!

A wiedziałem, że gofr był dobry. Jakże wielkie jest moje poświęcenie...

13 sie 2008

13 sierpnia - Święto Leworęcznych

Dziś dzień mańkutów.
Z ciekawszych reprezentantów owego zboczenia można wymienić:

Billy the Kid
Hardin, John Wesley (rewolwerowiec)
Lord Baden-Powell (zwiadowca, założyciel skautingu)
Juliusz Cezar
Aleksander Wielki
Horatio Nelson
Lloque Yapanqui (władca Inków, znany także jako: Niezapomniany Leworęczny)
Arystoteles (a któż to, do licha?)
Mahatma Ghandi
Joanna D'Arc


Michał Anioł
Da Vinci
De Niro
Kim Basinger (wśród nich widać też zdarzają się śliczni)
Marilyn Monroe
Bart Simpson
Drew Carey
Harpo Marx
Greg Allman (yes, yes, yes!)
Bob Dylan
Mozart (zna ktoś tego jegomościa? Hmm...)
Goethe

Einstein

Pele

Itd, itp, etc...

Stąd pozwalam sobie wysnuć wniosek: Kurczę... Oni naprawdę istnieją...Ci, ci leworęczni...

6 sie 2008

Wejście Smoga

Gdyby dziś kręcić film walki, którego akcja miałaby toczyć się w Chinach, z pewnością ten tytuł lepiej by pasował niż tytuł filmu ze słynnym Bruce'm Lee.

A zatem mamy sportowca, który przyjeżdża do Chin na Olimpiadę. Pozwólmy sobie na odrobinę szaleństwa i załóżmy, że jest to tyczkarz. Ta Olimpiada to nie tylko walka o prestiż i sławę. Dawno temu, jego ojciec, matka, brat oraz siostra również brali udział w tym sportowym wydarzeniu. Niestety, wszystkich znaleziono martwych. Nosili ślady uduszenia się sadzą. W zasadzie, to nie nosili śladów. Nie mogli nic nosić, ponieważ nie żyli. Ojca znaleziono w kabinie prysznicowej. Z prysznica zamiast wody wydobywał się dym... Ciało matki odnaleziono na hotelowym parkingu. Ona akurat popełniła samobójstwo, ponieważ natrafiła na ciało męża. Zeszła na parking, weszła do samochodu po uprzednim skierowaniu wylotu rury wydechowej do wnętrza pojazdu i uszczelnieniu okien. Odpaliła silnik i zeszła.

Sprawa z bratem i siostrą do dziś nie została wyjaśniona. Ciała siostry nigdy nie odnaleziono. Ale od czasu jej zaginięcia, nasz bohater otrzymuje dziwnie wysokie czeki banku norweskiego podpisane "Twoja S".

Z kolei brat został odnaleziony ledwie żywy, gdy za pomocą tyczki podejmował setną próbę dostania się na szczyt dymiącego komina fabryki tworzyw sztucznych w Pekinie. Za każdym razem uderzał w ten sam punkt na wysokości, mniej więcej, 13 metrów. Do szczytu brakowało mu jedyne 57m. W kieszeni spodni miał kilka par świeżych bawełnianych skarpetek, które miały posłużyć do zatkania otworu wylotowego. Dziś wiedzie mu się dobrze. Ma bardzo miłą pielęgniarkę o wspaniałych niebieskich pigułkach...

Nasz bohater przyjechał tu z zemsty. Bardzo łatwo można było pośród tłumu wyłowić jego twarz zakrytą czarną maską filtrującą... Jak się szybko okazało, w celu ochrony swego przyjaciela, połowa ekipy amerykańskiej również założyła takie maski. Z wyjątkiem sprintera Andy Johannsona, który założył maskę białą. Może dlatego, że w czarnej nie byłoby widać, że ma na twarzy maskę. A bardzo chciał, by było ją widać.

CDNM (=może)

P.S:aktualizacja rankingu nazw firm:
http://ttoroj.blogspot.com/2008/05/ranking-nazw.html

22 lip 2008

Sto lat!

Dobrze jest usłyszeć takie życzenia. Zwłaszcza od sporej grupy przyjaciół. Dziś, tak sobie myślę, były to życzenia skierowane do Słońca. Bo komu innemu można je odśpiewać chórem o godzinie 4.19 rano? Słońce właśnie wschodziło, a podejrzewam inny solenizant już by dawno o tej porze zszedł.

Bardzo ciekawa noc. Rozbudziłem się i oprzytomniałem dopiero jadąc do pracy, gdy autobus podskoczył lub raczej wpadł do jakiejś dziury w asfalcie. Doznałem uczucia urywania się żołądka. Pierwszy raz od dawna poczułem jakbym miał utracić jakiś organ wewnętrzny. Tym razem się udało...

11 lip 2008

Ole!

Hiszpania ma swój klimat, koloryt. Czysta egzotyka. Do tego stopnia, że słówko beer można równie dobrze wymówić piwo... Nie ma to żadnego znaczenia do chwili, gdy nie wymówisz cerveza...

Kelner w hotelu Campanile zrozumiał Heineken... To dużo.

1 lip 2008

LU 7107

To rejestracja. Rejestracja samochodu oraz pewnego wydarzenia, które miało miejsce dziś rano, gdy szedłem na przystanek. Miałem zielone światło. On miał czerwone, nawet nie pomarańczowe, ale bardzo wyraziste, jaskrawe czerwone światło. Nie jechał szybko, może 15 - 20 km na godzinę. Ale jechał.

Byłem w połowie jezdni, a kierowca najwyraźniej czuł się niczym czołgista w swoim małym, gestapowskim pojeździe. Z perfidią przecisnął się między mną a krawężnikiem, żeby w chwilę później, na wysokości przystanku MPK, niezgodnie z przepisami zawrócić na sąsiedni pas.

Gdybym nie ustąpił mu miejsca na jezdni pewnie by po mnie przejechał, choć sądząc po tempie jazdy, trwałoby to dość długo i podejrzewam, że byłoby dla mnie dość męczące.

PS. Z dużym zaskoczeniem zarejestrowałem to wydarzenie, ponieważ kierowca nie wyglądał ani na dresa ani na szczególnie nadzianego, tym bardziej zaś na nadzianego dresa. Zwyczajny, w średnim wieku, nawet chyba trochę łysiejący, przy tuszy i z małym móżdżkiem. Nic szczególnego...

PPS. Spieszę donieść, ze zaktualizowałem ranking FIRM-O-WIELCE-ORYGINALNYCH-NAZWACH we wpisie pod datą 30.05.2008

28 cze 2008

O pysze...

Czytałem dziś rozdział traktujący o pokorze i pysze (nie tylko, ale między innymi). Ogólnie rzecz biorąc całkiem ciekawa książeczka, lecz ma pewien mankament, przynajmniej z mojego punktu widzenia. Zbyt mocno odwołuje się do religii. I dlatego, jak sądzę, trochę niepokorne jest moje do niej podejście.

Wracając do głównego wątku, tak się złożyło, że godzinę później jechałem autobusem do domu. Usiadłem sobie na samym końcu, w ciszy i spokoju. Na następnym przystanku wsiadły jakieś pracownice. Oczywiście marzyły o takich cichych miejscach na samym końcu, by móc wprowadzić tam chaos i hałas. No nic. Książkę schowałem do plecaka, a wyjąłem z niego artykulik. Na kolejnym przystanku wsiadła kobieta. Nie dość, że wsiadła, to na domiar złego wypatrzyła miejsce na samym końcu autobusu. Autobus był pełen ludzi, a ona chcąc uniknąć płacenia za przejazd (komunikacja prywatna) wskoczyła tylnymi drzwiami. To nie było na domiar złego tylko to, że miała bluzkę bez rękawów. O sytuacji starczy powiedzieć, że jeśli słyszała kiedyś o Dezodorancie, to z całą pewnością nie byłaby w stanie powiedzieć, gdzie leży... Ani wymienić jego stolicy... Schowałem artykulik klnąc w duchu a wzrokiem rzucając gromy.

Zbyt wiele tego było jak dla mnie. Wstałem! Myślałem, że wstałem, ale jak się okazało DOKONAŁEM POWSTANIA! Poczułem dumę, gdy moje włosy zaszurały o dach autobusu. Pomyślałem sobie: "Ależ jestem wysoki, po prostu chłop na schwał!". Nieważne było to, że stałem na schodku przy siedzeniu. Ważne, iż reszta ludzi wydała mi sie taka malutka... Napawałem się tym faktem uśmiechając się pod nosem i patrząc zaczepnie dokoła.

Drzwi się otworzyły, ruszyłem po schodkach i... w tym momencie zrozumiałem przesłanie czytanego przeze mnie tekstu o pysze...

PS. Spokojnie...już nie krwawię.

27 cze 2008

My starzy ludzie w autobusie...

aplujemy! a plu... apelujemy!

Zamykać okna! A już zamkniętych nie otwierać. Szczególnie w lecie, gdy duże różnice temperatur pomiędzy wnętrzem a zewnętrzem powodują szok termiczny i przysparzają nas o zburzenie fryzury, tudzież lekkie przeziębienie.

A już, broń Boże, otwierać właz na dachu! To przyczyna wielu zejść i proszę nam nie wmawiać (w końcu żyjemy trochę dłużej na tym świecie), że to dla naszego dobra! Nasze dobra nie z tego świata bowiem pochodzą i z pewnością nie przybędą do nas przez dziurę w dachu! Jak się nie podoba, to nikt nie każe jeździć autobusem. Jest wiele innych możliwych opcji transportu, gdzie możecie sobie otwierać co tylko wam się podoba.

Apelujemy także - nie noście plecaków, które utrudniają sprawne poruszanie się po autobusie. A jeśli już nosicie, to i tak nie noście, bo jeszcze pomyślimy, że jesteście nietutejsi i was, jako obcych, skarcimy.

I nie trzymajcie się rurek ponad naszymi głowami, bo z tego powodu nabawiamy się nerwowych odruchów - zadzieramy głowę, zezujemy, wzburzamy przyklepane włosy, choć nie są przyklepane.

I nie ścigajcie się z nami do wolnych miejsc siedzących. My znamy tricki o jakich nie macie pojęcia...

25 cze 2008

Myśl na podwieczorek

Ludzie są dobrzy kiedy muszą być dobrzy, źli zaś, kiedy mogą być źli.

Nigdy

Różowa do Mniejszej:
[...] bo teściowa zazwyczaj nigdy nie powie [...]

A ja myślę, że owszem, ponieważ mnie też zdarza się czasami nigdy nie powiedzieć czegoś.

24 cze 2008

Z Diogenesa Laertiosa [II]

Rzecz znamienna - poeci, biorąc się do prozy, osiągają dobre wyniki, gdy natomiast prozaicy chcą wystąpić w roli poetów, ponoszą klęskę; najlepszy to dowód, że proza jest dziełem natury, poezja - sztuki.
Diogenes Laertios

16 cze 2008

14 cze 2008

Kultura picia


Dziś w sklepie taką oto miałem przygodę:
- Poproszę wino półwytrawne czerwone.
- Tanie czy drogie? - i tu przeżyłem chwilę grozy, no bo jak odpowiedzieć, żeby było dobrze?
- Tanie... - zaryzykowałem.
- TO za 8zł.
- Nie aż tak... - już w umyśle zacząłem przeliczać: 8zł podzielić przez spojrzenia stojących obok klientów, jakoś mi się nie kalkulowało. I nagle ratunek! - O! Obok stoi mołdawskie! Poproszę mołdawskie! - Teraz wyszedłem na znawcę i w dodatku nie poprosiłem o najtańsze.
- 12,90.
- Poproszę.

Wino TO jest mi nieznane, Mołdawska Dolina jest niczego sobie, więc wybór był oczywisty. Ale spodziewałem się raczej pytań w stylu: merlot, cabernet-sauvignon, chardonnay?

Chciałoby się rzec: o temperówka, o morele!*

-----
*Zdanie to, jak się powszechnie sądzi wypowiedział Cyceron w formie: O tempora, o mores!. Nie jest to jednak prawdą. To były pierwsze zanotowane polskie słowa (wcześniejsze nawet niż sławetne: Daj, ać ja pobruszę...). Dopiero z czasem polscy mnisi doszli do wniosku, że za kilka wieków nie będzie wiadomo kto i po jakie licho wypowiedział te właśnie słowa, i postanowili włożyć je w usta Cycerona. Ponoć specjalnie w tym celu nauczyli się łaciny...

13 cze 2008

Odsieczy nie było

Nie powtórzyliśmy XVII wiecznej wiktorii. Historia kołem się toczy, jednak na sflaczałej dętce. Inna rzecz, gdybyśmy byli w grupie z Turcją. Ale z Austrią?

Naszej husarii kopyto podstawił Anglik.

11 cze 2008

Z Diogenesa Laertiosa [I]

Od młodości do starości zachowuj mądrość jako rzecz najniezbędniejszą: jest pewniejsza od wszelkich innych dóbr - Bias z Prieny

10 cze 2008

Niemcy - Polska

Widziałem.

PS. To tylko luźna uwaga mająca za zadanie dać do zrozumienia ewentualnym czytelnikom mojego bloga, że trzymam rękę na pulsie (mocno bijącym od niedzieli) oraz że jestem na czasie (od niedzieli). A i tak my mamy Media Markt...

1 cze 2008

Święta, święta, święta

Oto wiekopomna chwila! Dziś po raz pierwszy Nowe Święto - Święto Dziękczynienia! Pomysłodawcą i wykonawcą został arcybiskup Nycz. Szkoda, że nie byliśmy pierwsi...

My dziękujemy na wiosnę, Stany dziękują jesienią. Trzeba by znaleźć jeszcze jakieś kraje, które zechcą dziękować latem i zimą. Można by wtedy zawiązać jakąś koalicję dziękczynną.

Czy znacie jakieś kraje wyzwolone o tych porach roku? Przydałoby się coś z trzeciego świata... Żeby naturalnie dla swego statusu zajęły miejsce pomiędzy nami a USA.

25 maj 2008

Spiderman

Lublin jest zadziwiający! Dziś spotkałem dwóch Spidermanów, a przynajmniej jeden z nich był prawdziwy. Ten drugi. Szedł sobie po krawężniku śpiewając Panie Janie, panie Janie...

23 maj 2008

Restauracja Wodniak

Głęboki socjalizm bije po oczach, uszach i kubkach smakowych. Aż miło. Barmanka i jej znajomy niczym ikony. Ośrodek nad jeziorem Bystrzyckim w Górach Sowich. Czas: 03.10.2006. Rozmowa dwojga klientów:

"No przecież dziecko się natlenia... jak człowiek"

Że się natlenia to jasne... Ale żeby od razu jak człowiek?

20 maj 2008

Zasłyszane z balkonu

"[...] o sztuce jako... jako jednostkowe doświadczenie egzystencjalne przepuszczone przez filtr wyobraźni [...]"
Dziewczyna z kijem od mopa i tata z pieskiem.

Wydaje mi się, że to może być definicja aktu twórczego. Sztuka chyba nie jest doświadczeniem jednostkowym?

The Sikret

Ostatnio wśród moich znajomych popularnością cieszy się pewien film dotyczący law of attraction - prawie przyciągania. Prawie mnie wciągnął, choć ciut mało akcji. Jednak przesłanie jakie ze sobą niesie jest WIELKIE i godne podumania nad.

Krótko i zwięźle: CO-PRZYCIĄGNIESZ-TO-MASZ. Poczułem się wywołany do tablicy. Otóż w rozważaniach swoich wyszedłem od początku na później zostawiając sobie środek i koniec. Jako pierwszy poruszony został najistotniejszy i najbardziej palący problem braku gotówki, w tyle pozostawiając, co oczywiste, kwestię uczuć i zdrowia.

Rozpocząłem autoindoktrynację odrzucając wszelkie negatywne myśli na ten temat i zastępując je pozytywnymi. Zamiast chciałbym kiedyś, nie uda mi się, nie mam kasy użyłem pozytywnego ZBIJĘ KOKOSY!

W tym momencie musiałem eksperyment przerwać - nie wiedzieć czemu w moim umyśle miast wypełnionego po brzegi portfela pojawił się obraz uśmiechniętych i nieco bardziej owłosionych kuzynów radośnie kicających w koronach palm.

Kolejne próby już wkrótce...

19 maj 2008

Polacy nie gęsi...

"Jest to rzecz o wielkim znaczeniu, która w przyszłości dla naszego kraju może mieć od strony ekonomicznej ogromne znaczenie"
Tak rzekł Poseł w TVP INFO.

Głosy:
Gęś domowa, gęgawa - gęganie oraz syczenie
Gęś zbożowa - kajak, kaja, keka (zrywając się do lotu rat, rat; ostrzegawcze: gok)
Gęś białoczelna - klik klik, kleng kleng (niekiedy klii)
Gęś mała - tjo tjo, ju-i-lio, kszi-a-jak
Gęś bernikla - rot rot rot, kronk
Gęś Ohar - kwikwikwikwi, djudjudju (a samica jeszcze korrr, arrra)

Według niektórych źródeł gęś białoczelna wydaje dźwięk klik-klik, klong-klong, natomiast zbożowa kaja-kaja-kea.

Ten krótki przegląd głosów gęsi występujących w naszym kraju pokazuje nam, że gęsi znają wiele języków, które być może umożliwiają im porozumienie międzygatunkowe (arrra, kajak, a-jak, klik, kaja, kwi).

Myślę, że powinno to zainteresować nie tylko środowisko ornitologiczne.

16 maj 2008

Pechowa 57

Dzień po wyjściu z domu zaczął się nie najlepiej. Nawrzucałem kierowcy "57". Nie zatrzymał się na przystanku, gdzie od pół roku wysiadam. Brudnym paluchem pokazał, że nie ma obowiązku się tu zatrzymać, bo to nie jest końcowy a on ma zjazd do zajezdni. Tylko, buc jeden, na końcowym się nie zatrzymał (w zasadzie to na dwóch ostatnich się nie zatrzymał). Niestety dopiero, gdy pojechał uświadomiłem sobie, że mu tego nie powiedziałem...

Generalnie zauważam u siebie ostatnio przykrą tendencję do nierozumienia świata. Ktoś coś do mnie mówi a ja, jak się okazuje, zupełnie przeinaczam, słyszę coś innego i reaguję "nieadekwatnie".

Do momentu kłótni z kierowcą nic nie słyszałem i nie widziałem. Nie wiem o czym mówili ludzie w autobusie, nie pamiętam czy coś ciekawego wydarzyło się na mijanych ulicach.

Viva la vie!

14 maj 2008

Daszek

Linia nr 11.

Nigdy wcześniej nie zastanawiałem się nad sensem noszenia czapki z daszkiem skierowanym nad ucho. Moda ta chyba przywędrowała zza Wielkiej Wody.

Dziś w autobusie widziałem chłopaczka, który sprawiał wrażenie jakby chciał patrzeć w zupełnie inną stronę niż skierowane były jego oczy. Mały, chudy, w dresach, z daszkiem na bok. To chyba nie jest zbyt wygodne? Musi gnieść w głowę. Tak to sobie wyobrażam.

Może ten sposób noszenia czapki ma oznaczać "widzę wszystko, mam oczy dokoła głowy"?

Może, ale w tym jednym przypadku odniosłem wrażenie, że służyło to raczej zachowaniu równowagi przy zbyt silnym wietrze...

29 kwi 2008

I znów "57"

Na Krakowskim Przedmieściu do autobusu wsiadła dama. Kapelusik, makijaż, sześćdziesiątka na karku:
- Proszę zdjąć ten plecak! To jest zgroza! Niektórzy się tu urodzili!

Powoli traciłem orientację i zacząłem wątpić, że jestem stąd. Dopóki nie zauważyłem pary sympatycznych, starszych ludzi, którzy miło się do mnie uśmiechnęli.

22 kwi 2008

"57"

"Ja to kupię bombonierkę. Tak postanowiłam. Lepiej to niż kwiaty. Bombonierkę można trzymać, a kwiaty zwiędną na drugi dzień. Taka jest prawda."

Nie. Nie taka jest prawda, proszę pani.

14 kwi 2008

Z Allegro wzięte

"Przedmiotem mojej aukcji jest obiektyw Sigma 70-300mm F4-5.6 DG Macro zakupiony w lipcu ubiegłego roku, używany zaledwie pare razy wraz z Nikonem D50 i w związku z tym nie posiada żadnych oznak użytkowania, defektów, usterek,zarysowań itp. Obiektyw jest całkowicie sprawny, praktycznie nie używany i prawdę mówiąc nie zdążyłam w pełni poznać jego możliwości." (podkr. moje)

Poniżej, niepozbawiona poczucia humoru allegrowiczka, pisze:

"Mogę śmiało potwierdzić, że w tym przedziale cenowym Sigma 70-300mm MACRO nie ma sobie równych."

Chyba mam allegrie na takie teksty.

12 kwi 2008

Cukiernia

Czasem, gdy pada deszcz, oczekiwanie na autobus umilam sobie, stojąc w drzwiach cukierni. Zapach świeżego pieczywa jest wspaniały. Kupuję bułkę ze słonecznikiem i słucham.
- Poproszę jakiegoś dobrego ciasta - powiedziała klientka przeszukując chłodziarki.
- Polecam Pijaną Wiśnię. To nasze najlepsze ciasto. Naprawdę. Właśnie zamówienie robiliśmy na wesele. Jest świetne. - no i jak tu nie kupić?
- Ale to dla dzieci... - fakt, pomyślałem, "pijana" nie brzmi zbyt odpowiednio na taką okazję. Jak się okazało myśli ekspedientki biegły już innymi, komercyjnymi torami:
- Ależ proszę pani jest idealne nie ma masy tylko bita śmietana jest leciutkie w sam raz dla dzieci! - argument zadziałał i klientka zdecydowała się na kawałek. Tymczasem ekspedientka przypomniała sobie o kolejnym świetnym cieście:
- Mamy jeszcze Cycki Murzynki!

Lubię tę cukiernię. Podczas deszczu zawsze, gdy czekam na autobus na tym przystanku, stoję sobie w drzwiach.

9 kwi 2008

Don Corleone and Synalek

Autobus linii 57 zatrzymuje się na przystanku. Z trzaskiem i sykiem otwierają się drzwi wpuszczając promienie słoneczne oraz odór alkoholu. W tych oparach wsiada do autobusu dwóch, wątpliwej urody mężczyzn. Początkowo skupiałem się bardziej na tym, by pilnować plecaka, ponieważ stali bezpośrednio za mną. Dopiero po jakimś czasie dotarło do mnie o czym rozmawiali...

"Słuchaj synku... Tylko ani słowa Gelowi. Jak się dowiem, że coś mu powiedziałeś to..." - to mówił Ojciec.
"Nie, no skąd...Ani słowa nie powiedziałem." - kwestia Syna
"Pamiętaj. O tym kto, komu, co, gdzie i kiedy ma mówić decyduję tutaj tylko ja. Zrozumiano?" zakończył Ojciec

Więcej niestety już się nie dowiedziałem. Wytoczyli się na następnym przystanku.

29 lut 2008

Widzenie

Dziś, w autobusie linii 57, widziałem Człowieka-Pochodnię! Używał zapalniczki do tuszowania niedoskonałości swoich nogawek. To było dziwne i intrygujące.

21 lut 2008

15 lut 2008

Uwaga na osy!

Bdelykleon:
Na Zeusa! Cóż to za hałas w kominku? Hej! Kim jesteś?
Filokleon (wystawiając głowę z kominka):
To ja, dym! Wychodzę!

Arystofanes, Osy

27 sty 2008

Wyrwane po raz pierwszy

"Wysoki Sądzie! To drzewo nagle wyrosło przede mną!"
"No cóż... Nie da się ukryć, że przynajmniej częściowo oskarżony mówi prawdę."

26 sty 2008

Miniatura (miniamamuta)

pewien potwOREK
co mu się ROZP nie ZAP
INA
los niestety tak chciał,
że pochodził z Lublina

na przemian pieprzył
i bzdury gadał
i pieprzył bzdury
i gadał

aż kiedyś los się zlitował
i język w trakcie
ROZP
i język w trakcie
ZAP
i język w trakcie
mu UP
iłował

Mamut


w języku Eskimosów: mamontu, czyli "ten, który żyje pod ziemią".

Inne określenia:
Zwierzę strzegące Ziemi Zmarłych
Bardzo Wielki Zwierz
zwierzę-podpora
wodny byk
Szeli
Kär-bałyk (Mamut-wieloryb)
gospodarz całej ziemi i wody
mamut-ryba
mamut-szczupak
renifer ziemi