8 lis 2008

Ponury Kosiarz i takie tam

Dziś spojrzałem w oczy śmierci - i nie chodzi wcale o to, że jechałem MPK... - na szczęście ona nie zwróciła na mnie uwagi. Właściwie, bardziej wyglądało mi to na Ponurego Kosiarza. W zasadzie, to nie do końca ponurego. Sprawiał raczej wrażenie trochę nieobecnego.

Ale kosę miał długą! Co prawda nie miała ostrza a wierzchołek styliska owinięty był czarnym (trupim?) workiem, ale cóż znaczy taki szczegół? Początkowo nabrałem podejrzeń dość oczywistych w tej sytuacji - MPK, Ponury Kosiarz... Albo kraksa, albo kontrola. Ogólnie rzecz biorąc, każda z alternatyw miała pewne skazy.

Odetchnąłem z ulgą, gdy wysiadł. Jednak w drugim autobusie przekonałem się, że Najbardziej Ponury Kosiarz, to nic w porównaniu do Najbardziej Stęchłego Pijaczka, który (o zgrozo!) z całego autobusu mnie upatrzył na ofiarę swego towarzystwa. Nie powiem, był uprzejmy, wychuchał cichutko i z wyraźnym bólem pytanie, czy może... Niestety, nie dosłyszałem i dodatkowo desperacko poszukiwałem ostatnich cząstek w miarę strawnego powietrza. Na próżno. Myślę, że jeśli miał w domu karaluchy, to już nie ma. Ponoć te stworzenia przetrwają wszystko, nawet ludzi i ich jądrowe wybuchy. Wierzcie mi - to bzdura! A jeśli, jakimś cudem, udała im się ta sztuka, to należy im się Order Orła Białego, za męstwo i sam fakt przetrwania.

Na szczęście i ten człowiek opuścił pojazd. Na nieszczęście nie całkiem... Zastanawiałem się czy nie powinienem gdzieś zadzwonić - po kogoś kto się zna. Można by pobrać od niego materiał na surowicę czy coś w tym stylu. Dla dobra nauki chociażby...

Na szczęście na dworze świeci słońce, jest ciepło i przyjemnie. Za cztery godziny powrót...

Brak komentarzy: